Wigilia na lotnisku
Podróż zaczęliśmy w dniu, w którym większość ludzi szykowała się na uroczysta kolacje wigilijną, chowając prezenty pod choinkę i wypatrując pierwszej gwiazdki na niebie. My zaś 24 grudnia ruszyliśmy do Chin do miasta Kanton. Miasta które liczy ponad 18mln mieszkańców, 9 razy więcej niż Warszawa. Przesiadkę mieliśmy w Turcji na lotnisku w Istambule ok. 6 godzin. Ten czas wykorzystalismy na edukacje, czytanie kasiżek oraz krótką drzemke. Żeby tradycji stało się zadość My również mieliśmy swoją Wigilie. Może nie był to suto zastawiony stół, kolędy, wielka choinka z prezentami, ale mieliśmy siebie i świąteczny nastrój. Mniej więcej o godz. 18.00 złożyliśmy sobie życzenia i podzieliliśmy się sucharami ;) (bo nie wpadliśmy na pomysł zorganizowania opłatka) Mikołaj był zaś z piernika na słodko. Prezentem był oczywiście Nasz wspólny wyjazd na inny kontynent, do Azji i przygoda życia, której nie zapomnę...
Czas na start w towerrunning
W pierwszy dzień po przylocie mielismy mało czasu.
W Polsce była gdzieś godzina 16.00, u Nas już noc i trzeba było iść spać, bo następnego dnia start w towerrunning. To czym są biegi po schodach nie będę pisała. Wszystko można znaleźć na stronie Piotr Łobodziński Towerrunner. Zawody rozgrywane były na wieże telewizyjną Canton Tower. Druga co do wielkości wieża na świecie. Ma 600 metrów wysokości i to był mój pierwszy start na tak wysoki wieżowiec. Jak pobiec?... jak rozłożyć siły?... i czy dam rade?... W końcu od 4 miesięcy nie trenowałam. Tylko od czasu do czasu w weekend coś pobiegałam. Przede mną 20-21 minutowy bieg po schodach (tak zakładałam). Jako ekipa międzynarodowa, która przyleciała do Kantonu z Europy i USA startowaliśmy z przodu stawki. Piotrek oczywiście jako zwycięzca Pucharu Świata - pierwszy w barwach 4Flex Sport Team, ja ruszyłam jako druga kobieta po męskiej elicie w interwale czasowym reprezentując barwy OK! Sport.
Na początku jakieś 150-200 metrów po płaskim i zaczynają się schody, i tak aż do 112 piętra. Biegałam równym tempem, może nawet trochę za wolno, bo pod koniec miałam siłę by przyspieszyć... No, ale brak treningów spowodował, że pewność siebie spadła i ciężko było ocenić swoje możliwości na nieznanym dystansie. Najważniejsze, że udało się wytrzymać aż na sam szczyt i zrobić czas poniżej 20 minut. Z czego jestem najbardziej zadowolona. W efekcie zajęłam wysokie 3 miejsce, Piotrek oczywiście wygrał mimo iż był w okresie roztrenowania. Widoki z wieży, zakończenie, gratulacje i wspólny powrót do hotelu z innymi zawodnikami towerrunningu. Po wszystkim poszliśmy na zwiedzanie miasta i coś zjeść z chińskich specjałów. Tak minęły nam kolejne 2 dni Świąt.
Mały człowiek w wielkim świecie
To jak się czułam będąc już w Kantonie można opisać jednym zdaniem: "jak mrówka w mrowisku". Wszystko co mnie otaczało wydawało się, że sięga nieba. Ogromne budynki, bloki mieszkalne sięgające 60 możne nawet 80 pietra, wieżowce i inne. Przy takich budowlach człowiek dopiero czuje się mały a tłumy chińczyków w mieście sprawiały, że zwykły spacer stawał się przeprawą przez nieznane zakątki świata. Korony drzew wysokie i gęsto zasłaniały słońce. Roślinność występowała głównie w małych skwerkach, na balkonach wzdłuż ulic i większych parkach. Ruch nie tylko pieszy, ale i uliczny ogromny. Korki w Kantonie były codziennością. Każdy chodził jak chciał, czy to na czerwonych światłach, czy miedzy samochodami stojącymi w korku, czy rowerzyści jeżdżący pod prąd z wielkimi wózkami załadowanego towaru. Nie chciałbym tu jeździć samochodem. Przez kolejne dni zwiedzaliśmy miasto starając się odnaleźć zabytki. Kanton należy do miasta przemysłowego, handlowego, stanowi ośrodek kulturalny i naukowy z licznymi szkołami oraz drapaczami chmur.
Na szczęście nie wbiegaliśmy na wszystkie i podziwialiśmy je z dołu. ;) Tutaj nowoczesność miesza się z historią i ruiną. Nowe budynki, historyczne zabytki a czasem lekko sypiąca się ruina. To sprawia, że każda ulica jest wyjątkowa wraz z tłumem handlarzy sprzedających za każdym rogiem co innego. Dosłownie jak na targu. Zwiedzanie zabytków nie było takie łatwe. Duże miasto, atrakcje oddalone od siebie o kilka kilometrów oraz zabudowania. Mimo iż starodawne zabytki lub miejsca są często odwiedzane przez turystów to dostać się do nich graniczyło czasem z cudem. Tylko dlatego ze zurbanizowanie terenu wzrosło i nowe zabudowania ograniczały dostęp. Udało Nam się zobaczyć kilka ważnych zabytków w Kantonie: wieże Zhenhai w pięknym parku (na zdjęciu obok), świątynie Sześciu Banianów (niestety w remoncie), Park Yuexiu usytuowany w samym centrum miasta z kamienną rzeźbą 5 baranów oraz kilka zabytków mniej ważnych: świątynie, kościół, ogrody, wyspę kolonialną, starą akademie i wiele innych miejsc.
Na szczęście nie wbiegaliśmy na wszystkie i podziwialiśmy je z dołu. ;) Tutaj nowoczesność miesza się z historią i ruiną. Nowe budynki, historyczne zabytki a czasem lekko sypiąca się ruina. To sprawia, że każda ulica jest wyjątkowa wraz z tłumem handlarzy sprzedających za każdym rogiem co innego. Dosłownie jak na targu. Zwiedzanie zabytków nie było takie łatwe. Duże miasto, atrakcje oddalone od siebie o kilka kilometrów oraz zabudowania. Mimo iż starodawne zabytki lub miejsca są często odwiedzane przez turystów to dostać się do nich graniczyło czasem z cudem. Tylko dlatego ze zurbanizowanie terenu wzrosło i nowe zabudowania ograniczały dostęp. Udało Nam się zobaczyć kilka ważnych zabytków w Kantonie: wieże Zhenhai w pięknym parku (na zdjęciu obok), świątynie Sześciu Banianów (niestety w remoncie), Park Yuexiu usytuowany w samym centrum miasta z kamienną rzeźbą 5 baranów oraz kilka zabytków mniej ważnych: świątynie, kościół, ogrody, wyspę kolonialną, starą akademie i wiele innych miejsc.
W dniu wylotu z Cantonu poszliśmy również do ZOO popatrzeć na typowe zwierzęta z Azjii. Celem była panda mała i wielka. Mając czas udało się na spokojnie pospacerować po całym ogrodzie zoologicznym, obejrzeć wszystkie zwierzęta i nawet pogłaskać co niektóre.
A treningi?
Oczywiście że były, ale ze względu na ruch, tłumy przechodniów, ograniczyliśmy treningi do siłowni. Najczęściej używaliśmy bieżni mechanicznej, za którą nie przepadam. Wole biegać na świeżym powietrzu wiedząc że grunt pod nogami nie chodzi sam ;) No, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wykorzystując wszystkie możliwe przyrządy, ergometr wioślarski, rowerek, bieżnie, sztangi jako formę rozgrzewka przechodziło się na cześć zasadniczą treningu: SAUNĘ... hihihi... :) Parową, suchą i lodowate zanurzenie do baseniku. Tak to głównie wyglądało.
Raz poszliśmy na całodniowa wycieczkę w góry, by popatrzeć na miasto z najlepszej perspektywy i jednocześnie wykorzystać bliskość natury do swobodnego wybiegania. Dzięki tez temu zwiedziliśmy jeszcze więcej malowniczych miejsc, parków z jeziorami, górskich szlaków. Widoki i przyroda piękne, a urozmaicenie terenu idealne na taki rodzaj wysiłku. Schody, podbiegi i zbiegi. Świątynie, roślinność, odgłosy dzikich zwierząt no i oczywiście tłumy przechodniów jak na górskich szlakach. Chińczycy bardzo cenią sobie aktywność fizyczną. W każdym parku, zaułku czy przy głównej drodze stały siłownie na świeżym powietrzu z gromadą ludzi. Nie brak tez biegaczy lub najczęściej spotykanych: zwinnych staruszków grających w zośkę.
Ciężki powrót
Byliśmy sławni, bo o anomaliach pogodowych w Turcji było głośno nawet w wiadomościach. Śnieżyca odwołała wszystkie loty na kilka dni. Dużo godzin przesiadywaliśmy na lotnisku. Granice przekraczaliśmy z lotniska do hotelu, do lotniska z hotelu i tak kilka razy. Powrót ciężki, choć piękna zima umilała widoki za oknem. Tak naprawdę, aby opisać ile godzin nastaliśmy się, nachodziliśmy szukając prawdziwej informacji od osoby która będzie w stanie Nam pomoc to szkoda pisać. Teraz doświadczeni taką przygodą jesteśmy mądrzejsi i jeśli natrafi się nam podobna sytuacja już będziemy wiedzieć co i jak zrobić. Sylwester (bo w Turcji nie obchodzi się) był w pokoju hotelowym. Po wszystkich przejściach po prostu padliśmy i przespaliśmy przywitanie Nowego Roku. Mam nadzieje ze ten nowy rok nie prześpię w całości bo planów i celów sporo. Czas je realizować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz