Padło hasło ‘long’, padło stwierdzenie ‘Kaśka jedzie’. Nie mogłam
(lub nie chciałam) protestować. Do tej pory najdłużej biegałam z mapą 1h 52min (6km), a łatwiejsza trasa 4-5 km zajmowała mi ponad
godzinę. Long i zapowiadane 17km nie wydawały się zatem niczym strasznym… no bo
kto mi zabroni szaleć, uczyć się, zdobywać i liczyć na szczęście J
Dzień przedstartowy nie byłoby niczym szczególnym gdyby nie
miasto Suwałki, chęć zjedzenia kolacji i zderzenie z codziennością małego
miasta. Poprosiliśmy o radę panią ochroniarz, pilnującą wjazdu na teren stadionu,
gdzie jest centrum i gdzie można coś zjeść. Odpowiedź lekko zbiła nas z tropu:
Centrum..? Zjeść…?! Yyyy….. To chyba
tylko obok zalewu w Fantazji.
Nie chcieliśmy iść na skróty więc zaczęliśmy samochodową wycieczkę po mieście… bank… bank… apteka… sklep… (zamknięty)… bank… O! Bar Mleczny! … (zamknięty…)… Pojechaliśmy do Fantazji.
- Państwo tu czego…?
- Dzień dobry. Zjeść chcieliśmy.
- Ale co zjeść?!
- To zależy co Państwo serwują.
- Yyy… nie mamy już nic. Nic obiadowego.
- To my może pizze zjemy?
- Zaraz. Sprawdzę. (minutę później) Ok.
Nie chcieliśmy iść na skróty więc zaczęliśmy samochodową wycieczkę po mieście… bank… bank… apteka… sklep… (zamknięty)… bank… O! Bar Mleczny! … (zamknięty…)… Pojechaliśmy do Fantazji.
- Państwo tu czego…?
- Dzień dobry. Zjeść chcieliśmy.
- Ale co zjeść?!
- To zależy co Państwo serwują.
- Yyy… nie mamy już nic. Nic obiadowego.
- To my może pizze zjemy?
- Zaraz. Sprawdzę. (minutę później) Ok.
Została tylko podróż do bazy noclegowej (Uroczysko Kaletnik)…. Wszystko fajnie, mamy nawigację, mamy ustawione miasto, jedziemy drogą o szerokości 1.5 samochodu, humor dopisuje. Lekki stres dopadł nas, gdy chcieliśmy wykorzystać cuda XXI wieku i w naszych smart telefonach odnaleźć dokładny adres pensjonatu. Na brak zasięgu nie byliśmy przygotowani. Na szczęście Iwony komórka nie była aż taka smart i udało się nawiązać łączność z resztą OK!Sportowej ekipy. Byliśmy uratowani
Jako nowicjusz liczyłam, że pierwsze 3-4 punkty będą
pokrywały się z trasą Iwony (ot takie wkręcenie się w mapę i teren)... organizator
nie był jednak tak miły i już pierwszy punkt miał nas rozdzielić… Nie miałam
wyboru, stanęłam, poprzekręcałam mapę, na spokojnie ustawiłam kompas, wybrałam
kierunek, minutę później i pognałam. Trochę niepewnie, trochę po omacku ale po
7 minutach trafiłam na jedynkę (WOW), chwilę później 2 i 3. Początek trasy -
punkty o dziwo wychodziły mi dosyć płynnie.
Pierwszy błąd pojawił się na 10
punkcie.
Z 9 pobiegłam tak jak chciałam, rozpędziłam się tak jak lubię, skręciłam
tam gdzie chciałam i ….nagle usłyszałam szum samochodów.
Jak to?! Jestem w
środku lasu, a tuż obok jeżdżą samochody?! Zapaliła się lampka. Coś musiało być
nie tak. Próbowałam odtworzyć swoją trasę, próbowałam cofnąć się kilkaset
metrów, próbowałam zorientować się gdzie jestem. Trochę po omacku ale ciągle
próbowałam. Zlokalizowanie się na mapie zajęło mi to dobrych kilka / kilkanaście
minut. Ok, mamy to. Lecimy do 10. Żeby za bardzo nie pobłądzić wybieram wariant
mega obiegowy drogę dla samochodów, puszczam nogi po 3.40 – 4.00 i wyładowuję
złość. Mam go!
Kolejny punkt pokonałam w pełnym skupieniu, wyszedł niemalże
idealnie. Wiedziałam gdzie ma być i był tam, czekał na mnie. Tym popsułam całe
zawody! 10-15 minut straty z poprzedniego punktu mogłam jeszcze przeboleć
(zawsze była szansa, że odrobię to w drugiej części dystansu gdy większość
dziewczyn zacznie zwalniać ze zmęczenia)… na dwunastym punkcie zameldowałam się
24 minuty później… Bieganie z mapą ma tą moc, że czasami wyzwala w człowieku przekleństwa.
Motyla noga! Wszystko grało, było skrzyżowanie, była odchodząca ścieżka, był
dołek, brakowało tylko punktu.
Teraz już wiem, że próbując się odnaleźć wybiegałam
poza mapę. Może nie przestawiłam się na skalę mapy 1:15 000. Może…? Fakt faktem,
sama utrudniłam sobie zadanie. Czy chciałam zejść z trasy? Może przez minutę
albo dwie ale do cholery (!) nie po to jechałam z ekipą 400km żeby nie
wykorzystać lasu. Ogarnęłam się.
1h 47min na liczniku i zmiana mapy. Nowa trasa to nowa energia! Szło o niebo lepiej ale po 8-9 punktach również nie ustrzegłam się dwóch błędów (taa… błędy liczę od +15 / +20 minut). Czas na mecie 3h 49min. Zmieściłam się w limicie. Przebiegłam 25,5km. Całe 7,5 więcej niż zaplanował organizator. Czy uważam, że było warto? TAK! Były przebiegi, które wyszły całkiem ok, był przebieg szybszy od złotej medalistki (Iwona wstyd ;) ), były też 4 głupie błędy.
Po co zatem żółtodziób jeździ w każdy weekend na zawody w trudnym terenie (Prague easter, Parchatka, Słupsk) i obstawia tyły? Nauka zawsze kosztuje. Każdy taki wyjazd przybliża mnie do magicznej granicy oddzielającej żółtodzioba od orientalisty: zacznę czytać rzeźbę, a nie tylko drogi.
Logiczne też, że w warszawskich lasach nie chciałoby mi się spędzać
4h … w Suwałkach to co innego ;) Graty dla ekipy za medale, walkę i atmosferę!
Przy okazji czekamy na relację oczami Mistrzyni :)
OdpowiedzUsuńno wiesz ciężko, bo te przebiegi które wygrałaś dały mi do myślenia, że muszę potrenować mapę :)
UsuńMistrzyni wstydzi się bo przegrała z żółtodziobem :P
OdpowiedzUsuń"Zero stresu, zero presji, zero zazdrości i niezdrowej rywalizacji." Niestety to oznaka odejścia od wyczynu w stronę amatorstwa i turystyki biegowej. Mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni u Ciebie i wrócisz do prawdziwej sportowej rywalizacji:)
OdpowiedzUsuńuczymy się niwelować stres do zera :)
UsuńNie niestety ale na szczęście i w porę. Zyskuję luz psychiczny, łapię zajawkę, motywację i cel.
UsuńNa rywalizację na mapie jeszcze przyjdzie czas :)
W mieście mam nadzieję w czerwcu, w lesie może już tej jesieni pozbędę się 'żółtodzioba'. A co!