piątek, 22 kwietnia 2016

Mistrzostwa Europy w Towerrunning & Mistrzostwa Polski Long

Zbierałam się... zbierałam i zebrać się nie mogłam, ale w końcu zmotywowana do napisania tego posta przez klubowiczów zaczynam... Mimo iż od Mistrzostw Europy w Bieganiu po schodach minął ponad miesiąc to dobrze zapamiętałam ten ciężki i szczęśliwy dla mnie dzień.

Bieg na szczyt Rondo 1

Co roku w połowie marca rozgrywane są zawody na wieżowiec Rondo 1, na które pakiety startowe znikają w ciągu 5 minut od otwarcia zapisów. Bieg na Szczyt to normalnie 2 wbiegnięcia na 37 piętro. Te prestiżowe zawody przyciągały wielu zwolenników biegania po schodach, dlatego w tym roku odbyły się po raz pierwszy Mistrzostwa Europy w Towerrunning! Pierwszy raz w Polsce!! i pierwszy raz mogłam wystartować w ME!!! Reprezentowałam nie tylko Polskę, ale i mój klub OK!Sport Warszawa :)
Zasada prosta 3 biegi i suma zdobytych punktów decyduje o Twoim miejscu. Pierwszy to sprint, w którym do pokonania było 18 pięter. Planowo po 3 godzinach drugi etap i do wbiegnięcia 37 pięter. Trzecim etapem miał być ponownie cały dystans z samego dołu, aż na szczyt Rondo 1 (37 pieter i dziękujemy za udział). Wygląda to pięknie, lecz jak to w życiu bywa nic nie jest idealne.

Jak to się zaczęło...
A zaczęło się już tydzień przed startem. 5 marca wystartowałam w biegu alpejskim RMD Winter Run - Bieg na Klimczok w Beskidzie Śląskim, czyli 8,5km pod górę. Z siostrą Małgorzatą z klubu WKS Wawel Kraków postanowiliśmy ruszyć tyłki. Tym samym spędzić rodzinnie i aktywnie trochę czasu. Po drugie tego samego dnia zaczynałam mój pierwszy obóz sportowy z 5-boju wojskowego właśnie w Szczyrku. Zatem 2 pieczenie na jednym ogniu. Na starcie pojawiła się Dominika Wiśniewska-Ulfik najlepsza polska biegaczka górska i zarazem faworytka tegorocznych Mistrzostw Europy w biegach po schodach, do których został tylko tydzień. Mogłam zatem sprawdzić swoją formę z najlepszymi. Zajęłam 2 miejsce i tylko 41 sekund za Dominiką na dystansie jak na mnie za długim. No i nadszedł czas na obóz... Maksymalne zderzenie z rzeczywistością. Codzienne treningi pływackie o godzinie 7.00 rano po których myślenie, że "dobrze pływam" zmieniły się całkowicie. Wydawało mi się, że tone i wypijam całą wodę z basenu. Plus treningi biegowe, siłowe, wydolnościowe, sprawnościowe... 3 treningi w ciągu dnia przez 5dni - masakra i do tego najgorszy ten basen poranny z ćwiczeniami w wodzie, o których nie mam zielonego pojęcia. Padałam na twarz. Pod koniec z przemęczenia nie mogłam i nie chciało mi się jeść... a przez to sił coraz mniej. W piątek powrót i w takim stanie miałam wystartować w Mistrzostwach Europy na schodach? Ciężko, więc zrobiłam paznokcie (French) na start, bo chociaż wyglądać trzeba ;)

W dniu startu
Nie chciało mi się wstawać... Nawet nie miałam chęci aby jechać i startować, bo najchętniej schowałabym się pod kocyk i nic... zupełnie nic bym nie robiła. Nie byłam w stanie nawet zjeść normalnego śniadania przed 3 startami na schodach. Wmusiłam w siebie 1 kromkę chleba z masłem i serem oraz trochę herbaty i "trzeba się chyba ruszyć?" Ten dzień nie zaczął się zbyt dobrze. Najgorsze było to, że miałam ochotę wymiotować, a nie biegać. Nie chciało mi się jechać na start, bo jak sama twierdziłam "po co mam jechać jak i tak nie mam najmniejszych szans na dobre miejsce w takim stanie". Na nieszczęście Piotrek obok ;) więc zebrałam się i pojechaliśmy na start.

Start ME i powtórka biegu sprinterskiego
Pierwszy start sprinterski. 18 pięter na maksa! No dobra żołądek jeszcze nie funkcjonuje normalnie, ale to miały być max 3 minuty (sprint) a po nich długi odpoczynek. No niestety nie zadziałał pomiar czasu, a pobiegłam naprawdę dobrze patrząc na swój czas z zegarka. Był on zbliżony do czasu zwyciężczyni całych Mistrzostw Europy Anny Ficner, ale oszacować nie byłam w stanie ile sekund (3-4s.) wcześniej nacinałam start. W płucach paliło, nogi były ciężkie a czekała Nas wszystkich powtórka. I po co mi to wszystko... Ledwo kojarzę co się dzieje a przede mną jeszcze 3 biegi po schodach i do tego skumulowane w czasie, przerwy krótsze i nie sprecyzowane godziny kolejnych startów. Pomyślałam "No dobra siedzę tutaj w Rondo 1, Kasia Ślusarczyk walczy ze mną, siostra mnie ogląda w TV, więc po co miałabym wracać do domu... zobaczę po wbiegnięciu na 37 piętro" i o dziwo byłam trzecia. To bardzo poprawiło mi samopoczucie i może dzięki temu dolegliwości żołądkowe zmalały. Kolejny start po krótkiej przerwie sprint. Tutaj już trochę gorzej bo byłam 4. Zmęczenie i niewyspanie narosło. Na szczęście ostatni podbieg na 37 piętro i finito :) 


Ostatnia walka na 37 piętro Rondo 1
Każdy uczestnik czuł się już zmęczony. Cały dzień od 8.00 do 16.00 na zawodach. Przed ostatnią rundą pobiegłam na rozgrzewkę i od Ani wypiłam z 2 łyki rozgazowanej coli, aby dostarczyć trochę kalorii. Pomogło nawet na żołądek :) Start: pierwsze 6 pięter luz... 10 masakra odpuszczam... 18 piętro jestem w połowie, czas dużo gorszy (18sek), nie mam sił, ale przecież została połowa... więc ruszyłam jak na sprincie i... i... i... udało się w ostatnim podbiegu rewelacyjny czas, który zagwarantował mi drugie miejsce na moich pierwszych Mistrzostwach Europy w Towerrunning. Gdy padłam na górze jeszcze tego nie wiedziałam. Piotrek zajęty wywiadami i rozmowami został poinformowany przez kogoś z organizatorów: "Twoja dziewczyna chyba będzie druga" i zaraz przyszedł do mnie, gdy ja leżałam i dochodziłam do siebie... "Zostałaś czarnym koniem tych zawodów" powiedział. W sumie kto by się spodziewał? Sama nie wierzyłam, gdy mi mówił, że jestem druga... Na dole wszystko się potwierdziło. Ja i Piotrek zostaliśmy Vice-mistrzami Europy. Wielkie, miłe zaskoczenie. 

Mistrzostwa Polski LONG

Tutaj już kilka tylko zdań. Biegało mi się bardzo dobrze. Starałam się nie biegać zbyt szybko ze względu na bolące kolano przez które od 12 dni nie wychodziłam na treningi. Z wyjątkiem Wrocławskiego Testu bo tutaj już musiałam pobiec. W Suwałkach na mapie "Las Szwajcaria" zaskakująco mało błędów zrobiłam. W lesie spotkałam dzikie zwierzęta trochę wypłoszone przez biegaczy: łoś, sarny, jelonek z krótkim porożem. Mapę czytało mi się bardzo dobrze i trzymałam tempo. Poza kilkoma punktami, na których nawet żółtodzioby mnie pokonały ;)  Ale... taka właśnie jest orientacja możesz być mistrzem dobiegu, mistrzem przebiegu, mistrzem startu, mistrzem zawodów lub  kilkoma na raz. O atmosferze w klubie nie będę się rozpisywać, bo Kasia w poprzednim wpisie: "Co żółtodziób powie po longu" zawarła wszystko co trzeba.

Teraz czas na całkowicie inny dystans. Sprint! Sprinty na orientację. Do Mistrzostw Polski zostały jakieś 43dni. W klubie krew się buzuje. Przygotowania idą pełną parą, więc pewne jest to, że trochę zamieszamy na tych mistrzostwach jako OK!Sport :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz