piątek, 24 czerwca 2016

5bój - pierwszy start

Pierwsze koty za płoty jak to się mówi. W tym tygodniu miałam swój pierwszy start w zawodach międzynarodowych z 5boju. Mogłam zobaczyć poziom zawodowców, przy których moje 3 miesiące przygotowania są niczym. Cel prosty poczuć na własnej skórze jaki ze mnie laik :) 
5 konkurencji w 3 dni. Zapowiadała się świetna zabawa, choć jak to bywa nie zawsze jest pięknie. Przez 2 tygodnie mogę powiedzieć że nic nie trenowałam. Najpierw wylądowałam na antybiotyku a potem byłam po nim tak bardzo osłabiona, że przez kolejny tydzień nie potrafiłam zrobić kilometrówek poniżej 3'40". Wprowadziłam tuż przed wyjazdem dietę, zaczęłam stosować odpowiednią suplementację, bo musiałam być nieco wypłukana ze wszystkiego oraz dużo spałam.
Nie wystartowałam w wodnym i lądowym torze przeszkód, bo na treningu przed startami runęłam na nadgarstek, który niedawno co wyleczyłam z problemów (więzadło). Niestety bolał i znowu pojawił się ten sam dyskomfort, choć na szczęście nie na takim samym poziomie bólowym jak wcześniej.
Strzelanie na 200m
Normalnie na zawodach wyższej rangi będę strzelać na 300 metrów, ale tutaj jak podobnie na innych startach dopuszczalna jest strzelnica na 200 metrów. Strzelam od 1 kwietnia na kilku obozach a mój brak doświadczenia zrobił swoje, bo jak się rozgrzewać, jak koncentrować, jak opanować emocję. Na pewno wszystko przyjdzie z czasem, a ten pierwszy start zapamiętam na bardzo długo. Przed strzelaniem była kontrola broni - bez zastrzeżeń. Potem chwila przyglądania się co robią inni zawodnicy. Po toalecie zostało mało czasu, więc szybko do jakiegoś pomieszczenia do przygotowania siebie i broni - tylko co ja mam robić? Wyczytywanie listy startowej i ruszamy na moje miejsce strzeleckie. Byłam strasznie roztrzęsiona, bo w końcu nie wiedziałam co?, gdzie?, jak?... Treningi są zupełnie inne i na znanych śmieciach. Tutaj zawody i pierwsze 10 minut na strzały próbne, ustawienie broni.
Na szczęście pomoc stała obok to podpowiedź też była, lecz w momencie startu już takich luksusów nie ma. Strzały próbne poszły w miarę przyzwoicie. Przypominały zwykły trening, więc nerwów nie było. Potem zaczęły się schody.... Najpierw 10 strzałów w 10minut potem "rapid" czyli 10 strzałów w 1minutę. W momencie gdy sędzia dał znak startu ja nie mogłam z nerwów się uspokoić. Ręce trzęsły się jak galareta, już wiem czemu strzelectwo to jedyna dyscyplina w której badają poziom alkoholu :) Na treningach Robert mówił mi o podobnych sytuacjach, ale nie sadziłam że też tak zareaguje. Lufa w celu, a moje ręce nie pozwalają na ustabilizowanie broni w momencie wystrzału. Wszyscy już oddali strzał a ja nie... To była masakra. Dobra ręce nadal się telepią lecz muszę spróbować mimo wszystko bo czas leci i oddałam strzał... wynik górna 9 :) Pomyślałam... eee "luz jakoś dam radę mimo nerwów" i weszłam w swój trochę roztrzęsiony rytm. Wynik: 94 zadowalający, bo najwięcej strzeliłam na treningu 95 (max 100) :) Oczywiście skończyłam z 5 minut przed czasem to leżałam i uspokajałam się bo zaraz rapid, czyli 6 sekund na oddanie strzału. Oczywiście chciałam z kimś pogadać, bo nie wiedziałam co mogę teraz zrobić - załadować broń? wypiąć magazynek?... Inni jeszcze strzelali, więc latałam głową we wszystkie strony jak oni to robią. Rapid-START. Tutaj już chyba mój mózg i nerwy przestały działać. Trzęsłam się nadal ale już nie zwracałam na to uwagi, bo nie ma na to czasu. 1 minuta i 10 nabojów wystartowało. Przy 4 naboju łuska wpadła mi do rękawa i uwierała, co mogło mnie trochę rozproszyć. Nie widziałam wyników na monitorku, patrzyłam tylko w tarcze oraz w muszkę i szczerbinkę. Skończyłam 7-8 sekund przed czasem (ups...) ale wynik super - życiówka 91 na 100 możliwych. Jeszcze z godzinę dygotałam po swoim starcie, ale radoch była :)
Rzut granatem. 
Dzieli się na 2 elementy: do celu i na odległość. Do celu masz 4 okręgi. Pierwszy na 15metrach ostatni na 30 metrach (jeśli mówimy o środkach) 3miesiace temu ledwo dorzucałam do drugiego. Na zawodach dorzuciłam już do wszystkich, choć nie koniecznie bardzo celnie. Wyszedł mój brak wiedzy i rutyny jak poprowadzić rozgrzewkę, ale po to tu byłam by podpatrzeć co zrobić, jak się przygotować, kiedy się koncertować. Wynik do celu słaby, ale mogę być zadowolona bo 5dni przed wyjazdem o dorzuceniu do 4 okręgu i o trafieniu mogłam tylko pomarzyć, a tutaj chyba adrenalina zrobiła swoje :) Rzut na odległość 34,4m - super, czyli progres przez 3 miesiące ogromny z 15metrów do ponad 30m. 
4km crossu 
Bieg, czyli to co lubię najbardziej na sam koniec. Przez to, że nie startowałam w 2 konkurencjach miałam dużą starte czasową - nie do odrobienia, ale organizatorzy puścili po sobie kilka zawodniczek z końca wyników co 5 sekund, więc miałam za kim biec.

No i pobiegłam jak hart za zajączkami... bezmyślne za szybko jak na 1km po 3'28" po trasie gdzie był i piach... i górki... i rowy... chociaż dogoniłam wszystkie 5-6 zawodniczek bardzo szybko ;) Drugi kilometr dużo wolniej, bo leciałam sama i już zaczynało mi się trochę nudzić, a wtedy zwalniam. Każdy kilometr był zaznaczony na tasie więc gdy zobaczyłam jak już wolno mi idzie przycisnęłam. Biegało mi się nie jakoś wyjątkowo lekko, bo nogi czułam, że były ciężkie. Bardziej głowa chciała niż ciało, ale cóż się dziwić po antybiotyku i tygodniu dochodzenia do siebie. Radość z biegania ogromna, aż uśmiech nie schodził z twarzy. Ostatecznie zrobiłam czas 14min i 33sek robiąc ponad 1 minute przewagi nad drugą zawodniczką w konkurencji biegowej. Czas taki sam robię normalnie na stadionie, gdy biegam testy na 4km, więc wywnioskować mogę tylko tyle, że na stadiony się nie nadaje :)

Teraz już wiem, że dużo pracy jeszcze przede mną, ale gdy już wejdzie rutyna i pewność siebie to na pewno nie będę się już tak trzęsła jak na tym moim pierwszym starcie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz